Eliza Orzeszkowa – miejsca, ludzie, czas

Podobno William Faulkner przy pisaniu swojego wielkiego cyklu powieściowego o amerykańskim Południu zasugerował się Trylogią Henryka Sienkiewicza. Inspiracji powinien był raczej szukać u Elizy Orzeszkowej. Nie konstruował przecież baśni na tle dziejowym – podobnie jak ona opowiadał o dramacie codzienności, o czasie, w którym ludzie z trudem odnajdują sens, tracąc poczucie zakorzenienia w teraźniejszości i czasie minionym.

Pisarce z Grodna, marginalizowanej dziś na ogół przez czytelników, choć bardzo cenionej przez badaczy (ściślej: badaczki), literatura polska zawdzięcza bardzo wiele, i to nie tylko w zakresie tak modnego dzisiaj feminizmu. W imponującym ilościowo dorobku literackim i publicystycznym – ponad 50 tomów prozy, 9 tomów korespondencji, kilkadziesiąt artykułów publicystycznych i krytycznoliterackich – Eliza Orzeszkowa stworzyła przejmujące świadectwo życia na kresach w końcu XIX i na początku XX wieku. Doskonale wpasowała się w ideały epoki. Jej własny model literatury przylegał do Taine’owskiej formuły o rasie, momencie historycznym i środowisku – bohaterami byli mieszkańcy pogranicza (Polacy-Litwini-Białorusini-Żydzi) na tle określonej (geograficznie i przyrodniczo) przestrzeni, ukazani w okresie wielkich zmian kulturowych. W rozprawie na temat twórczości Tomasza Teodora Jeża zamieściła fragment zaczerpnięty z jego powieści, bardzo bliski jej sposobowi rozumienia „małej ojczyzny”:

Człowiek do wszystkiego swego ma jakieś głębokie przywiązanie, które, gdy mu je odejmiesz, traci naprzód szacunek do samego siebie, a następnie dla wszystkich i wszystkiego (…). Krótkie, lecz głębokie określenie to tłumaczy jasno upadki moralne ludów tułaczych i ludzi, którym wyrwano z łona najpyszniejszy klejnot uczuć ludzkich…

Nadając temu świadectwu wymiar uniwersalny, nie zawahała się przed odsłonięciem całej złożoności życia w środowisku wielokulturowym, poddanemu ciśnieniu czasu i historii, objawiającej się jako przestrzeń lęku, napięć i nieustannego zagrożenia. Na oczach pisarki, a także jej współczesnych pękał i kruszył się romantyczny mit o litewsko-białoruskiej przestrzeni idyllicznej. Zrodzony z tęsknoty emigrantów i przymusowych wygnańców z raju dzieciństwa, przechowywany jak najświętsza pamiątka w tradycji domowej, nieustannie wchodził w kolizję z rzeczywistymi warunkami życia na pograniczu. Nie wytrzymywał ciążenia codzienności, która dzień po dniu usypywała na nim kurhan niepamięci, zaniedbania, lekceważenia. W II połowie XIX wieku Litwa stawała się dla ogromnej części Polaków ziemią nieznaną, na powrót odkrywaną przez literatów (J. I. Kraszewski, A. Przeździecki), z rzadka (z powodów cenzuralnych) wskrzeszaną słowem np. w ciągle wtedy popularnej Pieśni o ziemi naszej Wincentego Pola. Dla mieszkańców z innych zaborów :„Za Niemnem, precz” znaczyło dalej niż można to było sobie wyobrazić. Za daleko od tego, co jeszcze mogło uchodzić za polskie, za daleko od centrów europejskiego czy światowego życia.

W korespondencji prywatnej twardo i bez sentymentu pisała o swoim osamotnieniu i izolacji. Żyła na zupełnym odludziu literackim i kulturalnym, niemal nie podróżowała, prowadziła bardzo uregulowany tryb życia. Brak bezpośrednich kontaktów nadrabiała intensywnością lektur, pracą samokształceniową, ożywioną, wieloletnią  korespondencją z ludźmi nauki i kultury. Nie zaniedbywała studiów społecznych – etnograficznych i językowych, które pozwoliły jej lepiej poznać lud nadniemeński. Sławę literacką i wysoką pozycję zawdzięczała wyłącznie sobie, zdobyła ją dzięki szalonej pracy i niewygasłej pasji poznawania świata, zwłaszcza tego, który był jej dostępny.

Grażyna Borkowska, jej znakomita badaczka, nie zawahała się, kreśląc duchowy portret pisarki, napisać tak: Była prawdziwą, niekwestionowaną wielkością, self-made woman, być może najwybitniejszą pisarką europejską, urodzoną w wieku XIX, głębszą niż George Sand, wszechstronniejszą niż George Eliot, […] choć , mimo licznych przekładów na główne i egzotyczne języki świata, nie tak znaną i nie tak uhonorowaną.

W biografii duchowej Elizy Orzeszkowej istotne jest podkreślenie jej drogi życiowej, samodzielność, która ją – pannę z dworu, dziedziczkę – uformowały jako kogoś, kto życie kształtuje świadomie, niezależnie od pochodzenia i związanych z tym konwenansów, biorąc odpowiedzialność za czyny i słowa. Stała się tym samym wzorem dla przyszłych pokoleń, zwłaszcza kobiet.

Ograniczenia zawarte w biografii twórcy, określające sumę możliwych doświadczeń życiowych, w sposób oczywisty zdają się kształtować wizję przestrzeni, przekazywaną w tworzonych przez niego dziełach. O Orzeszkowej słyszy się nieraz, że stworzyła świat zamknięty, izolowany, a przez to niezbyt zajmujący. Utwory autorki Nad Niemnem odzwierciedlają pewną wizję świata i uwrażliwienie na określony typ krajobrazu, ale ważne jest, że nadaje im ona coraz to nowe sensy. Gdy zadamy sobie trud i przyjrzymy się jej twórczości: od miejskiej przestrzeni Marty czy Rodziny Brochwiczów przez pejzaże nadniemeńskie, np. w Chamie, do syntetycznych wizji ziemi pogranicza w Gloria victis! zauważalne stanie się nieustanne przesuwanie przez nią granic wyobrażeniowych i intelektualnych. W odniesieniu do modelowej przedstawicielki realizmu XIX-wiecznego jest to sprawa o szczególnym znaczeniu, bo oznacza sukcesywne modelowanie estetyki powieściowej w stronę mitu, alegorii czy symbolu. Ta ewolucja to nie tylko zmiana sposobu widzenia tego samego pejzażu, to znamienne poszerzanie pola widzenia, widoczne zwłaszcza od późnych lat 80. XIX stulecia. W większości napisanych wtedy utworów Orzeszkowej krajobraz pełen jest znaków czytania z „oblicza Matki”. Nie chodzi tylko o to, że – jak pisze Józef Bachórz – jest on pozbawiony jakiejkolwiek egzotyki, a wśród „pagórków leśnych i pól, na których „rzadkie grusze siedzą, wśród łąk zielonych, szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych”– czytelnik polski nie może pobłądzić, ale o porozumienie głębsze, dokonujące się za sprawą przemyślanej (ze względu na cenzurę) strategii komunikowania.

Orzeszkowa jest głęboko przekonana, że przyroda wokół to materia, przez którą stwórca komunikuje się z człowiekiem, przekazując mu różne znaki. W szkicu pod tytułem Oblicze matki (1899) czytamy: Istnieje na świecie matka wspólna wszystkim dzieciom, tym, które były i odeszły, są i odejdą, matka wielka, dobra i piękna.(…) Wszystko cokolwiek na niej wzbija się ku górze albo w dół spływa, rośnie, kwitnie, płynie, pachnie, śpiewa, odzywa się głosem jakimkolwiek – to jej oblicze.

W literaturze polskiej XIX wieku przestrzeń waloryzowano najczęściej na dwa sposoby. Przede wszystkim dzielono ją na polską i pozostałą, wystarczyło w utworze posłużyć się nazwą własną: „Wilno”, „Niemen”, „Wisła”, a czytelnik chwytał regułę rozumienia całości. Drugim sposobem, trudniejszym do wykrycia przez cenzora, było emocjonalne wyróżnianie przestrzeni naturalnej, zazwyczaj naznaczonej historycznie, noszącej w sobie pamięć pokoleń, dlatego tak ważną funkcję miały groby, monumenty czy inne formy „upamiętnienia”. Już w Nad Niemnem, a później – w Australczyku, Dwóch biegunach i w innych powieściach czy nowelach, w Obliczu Matki (1899), we wspaniałym hymnie na cześć rzeki domowej – utworze pt. Niemen (1905), napisanym przez Orzeszkową pod koniec życia, następuje utożsamienie porządku Natury i Historii. Przyroda – zdaje się przekonywać autorka – zdaje się mówić do nas przez swoje cuda oraz znaki czasu (historii) zapisane w ziemi. Umiejętność deszyfracji tych znaków jest pierwszą, najbardziej pierwotną lekcją patriotyzmu, tak też kształtuje się nasz stosunek do podstawowych wartości życia. W wielu utworach wykorzystała pasję do tego, co lokalne: kolekcjonowała nazwy, ciekawiła ją ludowa etymologia dotycząca przyrody, zwyczajów, ludzi i rzeczy. W szkicu etnograficznym pt. Ludzie i kwiaty nad Niemnem (1890-1891) stworzyła rejestr nazw botanicznych, który oddawał rzeczywistość florystyczną obszaru położonego nad rzeką „domową”, ale pośrednio ujawniał także bogactwo wyobraźni i kulturę ludu, którego częścią zawsze się czuła. Wielką wagę przywiązywała do Niemna. W jej najbardziej znanej powieści (Nad Niemnem) wszystko, co dobre i piękne rozgrywa się nad rzeką, metaforyka akwatyczna pozwala obrazowo nazwać lęki i obawy człowieka, ale błękitne wody to przede wszystkim znak transcendencji, to absolut, który milcząco trwa w tej przestrzeni, choć ludzie o nim zapominają. Najbardziej oddalony od Niemna jest pałac w Osowcach, najbliżej jest dwór w Korczynie – i ta topografia ma w powieści duże znaczenie. W domu Korczyńskich okna salonu otwierają się na błękit nieba i wielką, majestatyczną wodę. Tu właśnie – za sprawą zwrotu ku naturze i historii (dokładnie zaś pamięci) w młodym pokoleniu zrodzi się chęć odmiany życia jakby wbrew ciemniejącej rzeczywistości.

O tym utworze pisał Stanisław Brzozowski: „ W żadnej innej powieści nie czułem tak zapachu pól i zbóż, jak w Nad Niemnem. Jest to jedna z najpiękniejszych książek polskich”. Choć autorkę nazywał w dalszej części swego wywodu „młodszą siostrą Mickiewicza”, nie określał utworu kresową idyllą, przenikliwie nazwał za to kłębiące się w bohaterach emocje: „Czuje się u Orzeszkowej jak gdyby wielki głód ziemi, tęskniącej za powiewem złotych ziarn pszenicznych, smutek opuszczonych, zaniedbanych zagonów”. Mimo epickiego rozmachu i wyczulenia na urodę świata powieść opowiada przecież o wielkim niespełnieniu, dramatycznie odczuwanym na wielu płaszczyznach egzystencji. Niebezpieczeństwa realne: groźba utraty ziemi, szczuplejący stan posiadania polskiej szlachty kresowej, trudy gospodarowania w rzeczywistości pouwłaszczeniowej, konflikty sąsiedzkie i rodzinne, także pokoleniowe, łączą się tu z zagrożeniami wyobrażonymi. Korespondują z napięciami wynikającymi z oderwania od tradycji, żalem za zmarnowanym życiem i miłością, utratą więzi z naturą i – wreszcie – brakiem sacrum w życiu bohaterów. Metaforyczną wykładnią tych problemów wydaje się sen Benedykta Korczyńskiego, w którym dwór pustoszą obce i swoje (polskie) wojska i – jak to bywa we śnie – nie można zapobiec zagładzie. Orzeszkowa, pokazując egzystencję pozbawioną ciągłości, naznaczoną poczuciem utraty i żalu, próbuje szukać ratunku. Światło skupia na młodym pokoleniu. W ich ledwie zarysowanych biografiach rodzi się pod jej piórem utopijny projekt odrodzenia przez pracę, jedność, powrót do pamięci. Oto Witold, młody Korczyński, który zarzuci ojcu (i całemu jego pokoleniu) zdradę dawnych ideałów. Czy można mu zaufać? Czy podejmie w przyszłości próbę ich realizacji, zapewne w radykalniejszej formie? Tego nikt nie wie, choć ziarno zostało rzucone. Oto Justyna Orzelska, która zrywa z całym swoim dotychczasowym życiem, odrzuca przeznaczenie i konwenanse. Nie ma wątpliwości, że autorka daje jej do spełnienia szczególną misję. Po powrocie z mogiły powstańczej, dziewczyna śni taki oto obraz nadniemeńskiej okolicy:(…) górą płynęła i szeroki widnokrąg obejmowała wzrokiem, tak szeroki, że widziała wyraźnie dwór  korczyński i okolicę, i w gęstej zieleni ukryty grobowiec legendowej pary, i u drugiego końca widnokręgu smutną pustynię piasków, a za nią, w zamkniętym kręgu wzgórzystości  leśnych, samotną, wielką mogiłę. Wszystko to pogrążone było w przezroczystym zmroku, a ona, płynąc górą, trzymała w ręku lampę…lampę tę samą, która wczorajszego wieczora na olchowej komodzie Anzelma płonęła. Widać stamtąd ją wzięła i teraz podnosiła wysoko, a promienie jej, skąpe wprawdzie, wąskie, padały jednak na dachy domostw, złote nicie rzucały na spajającą zagrody sieć płotów i ścieżek, dostawały się z jednej strony aż na prastary grobowiec, z drugiej na opuszczoną mogiłę, oświetlając je i niby je wiążąc, łącząc jak ogniwa jednego łańcucha.

Utopijny projekt pisarki dotyczy tego, co w rzeczywistości kresowej najtrudniejsze, i jak pokazała historia – niemożliwe. Sen Justyny to jego alegoryczna wykładnia – powtórzmy: wielki łańcuch życia, wiążący ludzi, naturę i pamięć.

Brzozowski pisał przenikliwie: „Orzeszkowa ma zmysł dla życia moralnego pewnej poszczególnej epoki. Epoki, w której na wszystkich sumieniach jej narodu ciąży bezmiar niedopełnionych zagadnień. Jest ona nieustannym memento, jest jakby głosem idącym spod tego kurhana mogilnego, o którym pisze w Nad Niemnem”. U schyłku życia pisarka coraz mniej wierzy w celowość i moralność historii. Jej bohaterów z cyklu nowelistycznego Melancholicy dręczy poczucie ciasnoty życia, niepewność egzystencji, niewiara w sens ludzkiego wysiłku wobec tajemnicy istnienia. Ta tajemnica dręczy również ją samą. Pyta samą siebie w odczycie o Krasińskim: Czym jest wszechświat? Skąd i dlaczego jest? Czy jest i jaki jest jego Stwórca? (…) Jakie pierwiastki stwarzają ten wśród wszechstworzenia pyłek drobny, któremu na imię: człowiek? Po co ten pyłek istnieje? Czy istnieje dla jakiegoś celu? (…) Po co człowiek cierpi? Po co cierpią narody? Dlaczego upadają ludzie i narody? Czy z upadku nie ma powstania? Czy z grobu nie ma wyjścia? Jaka siła dźwiga z upadku? Jaki klucz otwiera groby?

Ostatnim utworem napisanym przez Orzeszkową i ogłoszonym po jej śmierci w 1910 roku jest cykl Gloria victis!, poświęcony powstaniu 1863 roku. W ten sposób jej życie i pisarstwo domykają się czasowo. Cykl nie jest powszechnie znany, nieczęsto biorą się zań interpretatorzy, uchodzi za trudny. Jak na pozytywistyczną kodę twórczości zbyt młodopolski, jak na Młodą Polskę zbyt realistyczny. Z 6 utworów aż 5 ma formę cudzej opowieści – świadkami przeszłości są tu na równi ludzie i drzewa z litewskiej puszczy. Dziwne to opowiadania: z okruchów pamięci, strzępów rozmów, spłowiałych obrazów, szumu wiatru, rodzi się przypowieść o ludzkim losie, obowiązku, ofierze. Realistyczne mówią o cierpieniu, słabości i grzechu (Hekuba), chwałę i heroizm niesie poezja i szum drzew (Oni, Gloria victis). We wszystkich pobrzmiewają echa powszechnie znanych romantycznych utworów: Reduty Ordona, Grobu Agamemnona, Ksiąg Narodu i Pielgrzymstwa, Przedświtu.

W romantycznych symbolach męki, w młodopolskim micie o geniuszu natury znajduje Orzeszkowa ostateczne słowo swej twórczości. Mówi o tym, co najważniejsze: o pamięci, o nieśmiertelności natury, o słowie artysty, które niesie wiatr.

Autor: prof. dr hab. Jolanta Sztachelska